|
"Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia" - coroczny wolontariat za granicą jako niezapomniana przygoda
 Pierwsze dni lipca były dla gimnazjalistów z Sobótki wyjątkowo stresujące
i ekscytujące. Akcja "Mogiłę pradziada ocalić od zapomnienia" rozpoczęła
się dla nas drugiego lipca, natomiast na nastasowski cmentarz trafiliśmy
w niedzielę wieczorem, świeżo po przyjeździe do kochanej babci Józi.
Z duszą na ramieniu poszliśmy zobaczyć, jak bardzo zmieniło się to miejsce -
byliśmy przygotowani na najgorsze, ale ku naszej uciesze nie było tragicznie.
 W poniedziałek, z samego rana, ruszyliśmy do ciężkiej roboty. Postanowiliśmy
rozpocząć od strony ulicy i stopniowo iść dalej, w głąb lasku. To był
nasz najbardziej pracowity i męczący dzień. Zaczęliśmy od grabek i haczek -
początki bywają trudne. Długo zajęło nam uporanie się z wysoką roślinności;
pracowaliśmy tego dnia do późnego wieczora, ale było warto. Dzięki naszej
mobilizacji wtorek był lżejszym dniem - szybko zaczęliśmy ścinać niepotrzebne
drzewa i używać haczek, aby pozbyć się mniejszych roślin. Niestety, im głębiej
wchodziliśmy, tym więcej grobów odrywaliśmy! Okazało się, że przed nami
jeszcze mnóstwo pracy i byliśmy niemalże pewni, iż nie uda nam się odkryć całego
cmentarza podczas tegorocznego pobytu. Mimo tego nie traciliśmy chęci.
W środę każdy robił jak najwięcej - wszystkie haczki, grabki i kosiarki były używane,
drzewa znikały z pola widzenia w mgnieniu oka, a po śmieciach i roślinności
nie było śladu! Długo siedzielibyśmy na cmentarzu, jednak okropna burza
zmiotła nas z powrotem do motelu w Drużbie. Tam planowaliśmy spędzić
czwartek - dzień wolny z okazji ukraińskiego święta - jednak zdecydowaliśmy
zwiedzić zamek w Zabarażu i tarnopolski rynek. Niestety pogoda nam nie dopisała,
dlatego odstawiliśmy Tarnopol i regenerowaliśmy siły na ostatni dzień
pracy. Postanowiliśmy sobie, że zrobimy ile w naszej mocy! Tak też się stało -
ostatnie pociągnięcia grabek, kosiarek i haczek. Wyrzuciliśmy śmieci, wyszorowaliśmy
groby i oddaliśmy pocięte drzewo naszym pomocnikom ze wsi.
 Wielu rzeczy nie zrobilibyśmy bez pomocy okolicznych ludzi. Podziękowania
należą się przede wszystkim: naszym kochanym starowinkom, które każdego
dnia przynosiły nam świeże kompoty i ciepłe bułeczki domowej roboty
oraz nieocenionej babci Józi, której pierogi podbiły nasze serca. Jesteśmy
dumni ze swojej ciężkiej pracy, mimo że nie odkryliśmy całego cmentarza -
co było po prostu niewykonalne. Mamy nadzieję, że za rok osiągniemy jeszcze
lepsze efekty.
Aleksandra Kowal
|
|
|